Lutowa wędrówka HKTK „Kołek”

Trasa wędrówki: Konstancin-Jeziorna (przystanek Piłsudskiego — ul. Stefana Batorego — ul. Piotra Skargi — ul. Henryka Sienkiewicza — kładka na Jeziorce — ul. Piaseczyńska — ul. Kabacka — Kierszek — Las Kabacki (szlakiem niebieskim) — Las Kabacki (skrzyżowanie szlaków niebieskiego i czerwonego) — Trakt leśny w Lesie Kabackim (szlak czerwony) — ul. Muchomorka — Park kultury w Powsinie — Rów Natoliński (szlak czerwony) — Powsin ul. Ulubiona — ul. Przyczółkowska — ul. Rosochata (szlak niebieski) — szlak niebieski pomiędzy ul. Rosochatą a Jeziorem Lisowskim — Latoszki — ul. Wiechy — ul. Rosy — ul. Prętowa;

  1. Patrol zadaniowy „Dalej niebieskim” — składowisko odpadów EC Siekierki — Rezerwat Wyspy Zawadowskie — ul. Włóki — ul. Olęderska — ul. Bruzdowa (Warszawa) (pokonaliśmy 19 km szlakami niebieskim i czerwonym)
  1. Patrol zadaniowy „Jest imprezka na Żoliborzu — biegniemy!” — Kępa Falenicka — Rezerwat Wyspy Zawadowskie — Kępa Oborska — Obórki — Koło — Ciszyca (pokonaliśmy 22 km szlakami niebieskim, czerwony i wałem przeciwpowodziowym)

5 lutego 2022 odbyła się kolejna wędrówka HKTK „KOŁEK”, tym razem nieco „zapomnianym” i mało uczęszczanym szlakiem niebieskim, który biegnie z Powsina przez południowe obrzeża Warszawy, Las Kabacki, Konstancin-Jeziornę, Obory i Lasy Chojnowskie, a kończy swój bieg w Zalesiu Górnym. 

Ponieważ lutowy dzień (nawet ładny i słoneczny) jest trochę za krótki aby przejść szlak na całej jego długości postanowiliśmy wykonać pewną wariację jego północnej części. Punktualnie o godzinie 8.00 rano nasza żelazna grupa harcerskich łazików zebrała się na przystanku na ul. Piłsudskiego w Konstancinie i wyruszyła w kierunku północnym. Jako pierwsi spacerowicze zwiedziliśmy Park Zdrojowy, ławeczkę ze Stefanem Żeromskim (pisarz był tym razem jakiś taki zamyślony) i tężnię. Sprawnie i bez strat własnych przeszliśmy suchymi stopami przez rzekę Jeziorkę, dalej w sposób zorganizowany przebiegliśmy przez drogę wojewódzką 721 i już byliśmy w Lesie Kabackim. Idąc nim, poruszyliśmy wiele tematów, dla harcerstwa bardzo ważnych i trochę mniej oraz kompletnie nieistotnych również.

W cieniu wiekowych dębów w Parku Kultury w Powsinie spałaszowaliśmy drugie śniadanie i weszliśmy w teren zabudowany tej miejscowości, a dokładniej pisząc, na cmentarz i stację benzynową. Potem już było z górki, bo odwiedziliśmy jeszcze kościół pw. św. Elżbiety (skąd skutecznie zostaliśmy wygonieni przez prywatny różaniec), zrobiliśmy zdjęcie pomnikowi fundatora kościoła, zgodnie podkreślając pomyłki i błędy w pomnikowym ubiorze tej postaci (ech, naoglądali się ludzie „Krzyżaków” A. Forda i teraz każdy polski rycerz musi być zawsze ubrany w pełną zbroję płytową, która na ziemiach polskich popularną stała się wiele lat po Grunwaldzie — a kościół w Powsinie erygowano w wieku czternastym! O tempora! O mores!)

Jednak niesmak szybko przeminął bo zaczęło się prawdziwe „haszczowanie”, a raczej „błockowanie”! Zaraz za zakrętem na ulicy Rosochy weszliśmy na teren użytku ekologicznego, offroadu, kałuż i braku jakichkolwiek znaków szlakowych. Taplając się w błocie udało się nam „wskoczyć” na jakiś szutr i dojść nim do chodnika w Latoszkach (po drodze okazało się, że dwójce z nas podoba się marka samochodów Volvo i wiele dalibyśmy, by nimi pojeździć — po tych błockach właśnie).

Na szybkim postoju na przystanku autobusowym (bo była tam ławeczka) uzgodniliśmy, że trzeba szybciej przebierać nogami, gdyż jest już godzina 12, a na popołudnie niektórzy mają zaplanowany udział w imprezach kulturalno-towarzyskich w mieście Warszawa. Zatem „odpaliliśmy” piąty bieg i gdyby nie dh. Natalia, to kto wie gdzie byśmy pognali i w którym miejscu przekroczyli Wisłę! Otóż jakiś mądry deweloper, ogradzając teren budowy, zakrył płotem słup ze znakiem szlaku, który w tym miejscu skręcał pod kątem 90 stopni. Czyli szlak w lewo, a my dalej niczym rowerzyści wprost przed siebie! Jak nas w końcu dh. Natalia dogoniła i powiedziała co myśli o naszej nawigacji, to mieliśmy do powrotu minimum 500 metrów. Ale kto powiedział, że nasze wędrówki mają być przewidywalne i pozbawione dreszczyku emocji, prawda?

Zatem czas sobie płynął „pantha rei” w tempie „fast” lub „faster”, my biegaliśmy tam i z powrotem, z nieba siąpił, albo i nie, kapuśniaczek — jaka ta sobota była ekscytująca! Ale jak to się mówi i pisze „wszystko co dobre kiedyś się kończy” i my w końcu stanęliśmy na rozdrożu naszej wędrówki — podzieleni na dwa patrole zadaniowe, „Dalej niebieskim” i „Jest imprezka na Żoliborzu — biegniemy!” — ruszyliśmy w dwóch przeciwnych kierunkach! Piszący te słowa wybrał oczywiście imprezkę (zgadnijcie w którym patrolu znalazła się dh. Natalia i dlaczego był on liczniejszy) i wyzwanie: pokonać 5,5 km wałem przeciwpowodziowym w mniej niż godzinę zegarową, w warunkach polowych!  

Ponieważ nasze wędrówki zawsze kończą się dobrze i tym razem tak właśnie się stało. Na miejsce zakończenia wędrówki autor relacji dotarł na 5 minut przed przyjazdem autobusu (drugi sympatyk tańców i hulanek czekał już tam od minut 10). Potem była tylko jedna przesiadka i 8 minutowe czekanie na kolejny autobus i dotarliśmy do kolejnego środka transportu — samochodu. Tym samochodem w spokoju i obopólnym zadowoleniu wróciliśmy do Piaseczna. Hm, czyli logistyka też nam się udała (Dawid, przesyłamy Tobie serdeczne pozdrowienia ze wspomnieniem Borów Tucholskich ad 2020!)

Już teraz zapraszamy na kolejną wędrówkę — szlak już jest wybrany i tylko czekamy aż ziemia trochę podeschnie bo będzie się działo! 

Czuwaj!

PS. Chciałbym dodać jeszcze jedną uwagę od dh. Agnieszki; wydawać się mogło, że wędrowaliśmy południowymi obrzeżami Warszawy, ale według niej, „impreza była na totalnym zadupiu a nie w Warszawie” — bo chodzi oczywiście o nasze tuptanie, a nie o Żoliborz! I tutaj w pełni się z nią zgadzam! Niby tak blisko domu, ale jakże daleko, jeśli spojrzało się na nasze buty i okolice, które odwiedziliśmy.