O psie, który obchodził Dziady, czyli kolejna przygoda „Kołka”

Głucho wszędzie, ciemno wszędzie,
Co to będzie, co to będzie?

A. Mickiewicz, Dziady cz. II

30 października 2022 odbyła się kolejna wędrówka HKTK „KOŁEK”, tym razem w po Górach Świętokrzyskich….

Miało to być łazikowanie w pochmurny, dżdżysty, wietrzny i zimny dzień po zapomnianym (czyt. wyłączonym z użytkowania) szlaku turystycznym, który ostatni raz na mapę został naniesiony w roku 2017. Do tego miały nam towarzyszyć Dziady jesienne, które — choć nie była to wigilia Zaduszek — chcieliśmy po drodze jeśli nie zobaczyć, to na pewno poczuć ich obecność na ścieżkach i duktach lasów suchedniowskich, ale…. no właśnie, było zupełnie inaczej!

O psie, który gór się nie bał…

Wszystko zaczęło się na stacji PKP w Łącznej. Ten obiekt był nam już znany z czasów przedostatniej wędrówki „kołkowców” w sierpniu 2022. Nie spodziewaliśmy się żadnych niespodzianek lub nowinek. Po prostu po wyjściu z pociągu zamiast w prawo powinniśmy skręcić w lewo, potem znowu w lewo i po dwóch kilometrach i skręcie w prawo rozpocząć podejście do kompleksu lasów suchedniowskich. Dla nas, sprawnych łazików, to miała być „bułka z masłem” — no i byłaby, gdyby…. gdyby nie fakt, że tuż po odjeździe pociągu na torach po drugiej stronie pociągu zobaczyliśmy psa.

Nie wiem, czy „Regio” był psem czy suką, ale w ten niedzielny mokry poranek każdy psiak pewnie wyglądałby tak samo: z podkulonym ogonem czekałby, aż jego właściciel zabierze go w suche, ciepłe miejsce, tylko nie ten. Żeńska część naszego zespołu (czyli prawie wszyscy) wykonała kilka przyjaznych gestów wobec psiaka, coś tam do niego powiedziała i pies już wiedział, kto jest jego (nowym) Panem i ochoczo ruszył z nami. A chodziło tylko o to, żeby nieuważna psina nie wpadła pod pociąg…

Na to raczej nie byliśmy przygotowani; obwąchać nas, poszczekać lub minąć i pójść w swoją drogę, taki rozwój wypadków byłby dla jak najbardziej zrozumiały, ale żeby od razu trzymać nasze tempo marszu i kierunek, to było zbyt wiele. Na początku było wesoło, sypały się dowcipy i błahe opowiadania, ale przy leśniczówce Osieczno sprawa się mocno skomplikowała. Wchodziliśmy do zwartego kompleksu leśnego, pnąc się powoli i mozolnie pod górę, za chwilę mieliśmy zejść z ubitego traktu na ledwo widoczny nieoznakowany szlak z bezpańskim kundlem, który traktował nas jak swojego wieloosobowego właściciela. Przecież to nie mogło się udać. Dlatego postanowiłem uruchomić „opcję atomową”. Dziewczyny poszły szlakiem w las, a ja, uzbrojony w kamyki i kawałki gałęzi, postanowiłem skierować psiaka we właściwą stronę – czyli w przeciwną. Pracowałem rzetelnie i uczciwie przez prawie 250 metrów, rzucając kamykami, gałęziami i głośno krzycząc w jego stronę. No i udało się, pies zniknął za zakrętem drogi i nie wracał, dziewczyny też zniknęły ale po drugiej stronie, więc szybko dołączyłem do nich i już wspólnie staraliśmy się odnaleźć stare znaki szlakowe na drzewach, co szło dość opornie. Kluczyliśmy, wracaliśmy i szliśmy już, już odnalezionym szlakiem by po 50 metrach wracać do punktu wyjścia. I tak, sobie chodziliśmy to tu, to tam by w końcu… spotkać się z Regio.

Psina musiała przybiec po naszym zapachu, no i jak nas znalazła to z radości niemal ogona nie urwała. My w sumie też się ucieszyliśmy (w większym gronie zawsze jest raźniej) i już wspólnie zaczęliśmy szukać najwyższego wzniesienia na naszej drodze. Tuż po naszym spotkaniu odnaleźliśmy górę Osieczyńską (z ciekawym oznaczeniem szczytu) i weszliśmy w bukowy las. Dalej było już tylko więcej błota, kałuż, krzaków i chaszczy oraz buków. Korzystając z dość dobrej nawigacji („Mapy.cz” są najlepsze!) trafiliśmy w końcu na szlak czerwony a nim do pierwszego ważnego zakrętu na trasie. Wtedy też zrozumieliśmy dlaczego ten szlak nie jest uczęszczany – on po prostu był rozjeżdżony przez ciężki sprzęt do ścinki drzew; co chwilę widzieliśmy karpy, a zamiast drogi jedną wielką kałużę wody z błotem na obu jej brzegach, którędy nie dawało się w żaden sposób iść. Musieliśmy przemykać pomiędzy drzewami raz z jednej, raz z drugiej strony, zapadając się po kostki w błocie. Zapadała się nawet Regio, a ona przecież była z nas najlżejsza. Nasz marsz przypominał wycieczkę po bagnie „Barwik”, tylko tam byliśmy bez obciążenia i mieliśmy przewodnika, a tutaj mieliśmy tylko psa. Prowadził nas zdecydowanie i w miarę szybko, co rusz oglądając się, czy podążamy za nim/nią. Nawet go rozumieliśmy. Po dwóch godzinach taplania się w błocie wyszliśmy w końcu na suchy kawałek drogi. Tam obowiązkowo zrobiliśmy odpoczynek i spotkaliśmy rowerzystów leśnych (my pokonywaliśmy szlak „z buta” a oni „z koła”), których nawróciliśmy na dobrą drogę – bo chcieli jechać tam, skąd my ledwie wyszliśmy. Po taktycznym odczekaniu 15 minut, gdy nie wrócili, poszliśmy ich śladem – czyli znowu pod górę w towarzystwie psa!

Sprawnie przeszliśmy dość spory kawał lasu jakąś przecinką i okazało się, że jesteśmy na skraju rezerwatu Świnia Góra; tam Regio pokazał jaki z niego jest dobry pies myśliwski i wypłoszył nam z ostoi piękną łanię z młodym osobnikiem – przez chwilę syciliśmy oczy pięknym widokiem, ale zaraz ruszyliśmy dalej przed siebie. Powoli zaczynała się druga część dnia, a my nadal nie byliśmy na kursie powrotnym. Idąc znów błockiem (bo wycinka w lesie miała charakter masowy), doszliśmy w końcu do najważniejszego miejsca na naszej trasie, czyli Bramy Piekielnej. Cóż, ten ciekawy twór przyrody leży zbyt blisko ludzkich siedzib, bo w czasie, gdy tam byliśmy, miejsce to odwiedziło ponad 10 osób! Na tym jakże zasłużonym odpoczynku zjedliśmy wszystkie jadalne produkty, które mieliśmy przy sobie. Oczywiście najwięcej „mięcha” pochłonęła Regio, co bas nie zmartwiło wcale — psiak wyglądał na lekko wyposzczonego, a my mu zafundowaliśmy dość długi spacer.

Przy Bramie Piekielnej podjęliśmy też męską, tfu, żeńską decyzję, że idziemy według założonego planu do Suchedniowa, a nie do pobliskiego Bliżyna (może i byśmy szli krócej, ale jak się potem wydostać w niedzielne popołudnie z tej miejscowości?). Zatem o 16-tej odpaliliśmy 5 bieg i bez żadnych postojów (oprócz dwóch „technicznych”) zaczęliśmy wędrówkę do Suchedniowa. A mnie zaczęła nurtować myśl w jaki sposób rozstaniemy się z Regio? Znów będę rzucał kamieniami lub gałęziami, by za nami nie weszła do pociągu? Nic sensownego nie wymyśliłem, dlatego zacząłem szybciej przebierać nogami, bo już od kilku ładnych chwil zamykałem pochód. Szliśmy na początku leśną ścieżką, potem leśną drogą, potem leśnym duktem, a na koniec asfaltową drogą, która też biegła lasem. Regio dzielnie dotrzymywała nam kroku, więc bez zbędnej zwłoki przybyliśmy do Suchedniowa i nawet pojawiła się nadzieja, że zdążymy na pociąg, na który nie mieliśmy prawa zdążyć. Jednak najpierw należało pożegnać się z Regio. Zrobiliśmy to w cudowny sposób — po prostu w sklepie spożywczym, poznaliśmy (a w zasadzie dziewczyny poznały) sympatycznego Pana, który zgodził się, by Regio została z nim na jedną noc (potem miał ją odprowadzić do schroniska) albo i na stałe — decyzja miała zapaść w ciągu kilku najbliższych godzin. Psiak zaakceptował nowego opiekuna (przy niewielkiej pomocy czegoś smacznego zakupionego w sklepie), mnie kamień spadł z serca, a dziewczyny były przeszczęśliwe z tak zakończonej przygody!

Na ten pociąg, co mieliśmy na niego nie zdążyć, to faktycznie nie zdążyliśmy, ale Natalia cudownie (to był jakiś wieczór cudów) znalazła inne połączenie, które też gwarantowało nam szybki powrót do domu. Zatem szybko kupiliśmy bilety do Skarżyska, potem wsiedliśmy do właściwego pociągu, ale wysiedliśmy na niewłaściwej stacji w tym mieście, złapaliśmy dwie taksówki, które zawiozły nas na inną tajemniczą stację za dwie różne opłaty i tam już wsiedliśmy do właściwego pociągu, który jechał do Piaseczna. W tym pociągu jechało tyle osób, że musiałem sobie przypomnieć jak jeździło się PKP w latach 80-tych (okupacja skrawka podłogi przy wejściu do wagonu, ale nie przy WC). Czyli nic nadzwyczajnego, o czym warto by napisać, nie wystąpiło. Może poza tym, że dziewczyny zdążyły się jeszcze zaprzyjaźnić z kilkoma podróżującymi kotami (te to mają rękę do zwierząt!).

Późnym niedzielnym wieczorem cali, zdrowi i zmęczeni wróciliśmy tam, skąd zaczęliśmy naszą przygodę — na PKP Piaseczno.

Pozostały zdjęcia z Regio, wspomnienie błota i… chęć powtórzenia takiej wyrypy! A już niedługo odbędą się GNATY!

CZUWAJ!

Trasa wędrówki: Łączna (stacja PKP – ul. Kamionki – doga do Zalezianki – Leśniczówka Osieczno – G. Osieczyńska 407 m.n.p.m. – dawny szlak czerwony – odbicie drogą działową do skraju rez. Świnia Góra – granicą rezerwatu Świnia Góra do przecięcia ze szlakiem zielonym – szlakiem zielonym do granicy rez. Dalejów – szlakiem zielonym przez rez. Dalejów – Pomnik przyrody „Brama Piekielna” – szlakiem czerwonym do odejścia szlaku na Piekło Dalejowskie – drogą działową do przecięcia ze szlakiem czerwonym – szlakiem czerwonym do przecięcia ze szlakiem czarnym – szlakiem czarnym przez Składnicę Dalejowską  – Leśniczówka Kruk – Suchedniów (ul. A. Mickiewicza – ul. Bodzentyńska – ul. Bugaj  – Suchedniów (stacja PKP) razem — 33 km